Pamiętam jakie wrażenie zrobiły na mnie zdjęcia rybaków z Inle Lake, które Zabora przywiózł z Birmy kilka lat temu.Wiosłujący nózią panowie w słomianych kapeluszach, łodzie – dłubanki, bambusowe kosze do łowienia ryb… Kosmos…
Dziś jednak udaję się nad Inle sceptycznie nastawiony. Kolejne napotkane osoby mówią, że drogo, że komercyjnie, że nudno…
Więc jesteśmy, bo być w Birmie i nie widzieć Inle, to jak być w Gryficach i nie widzieć skansenu kolejki wąskotorowej ;)
jednak ze względu na powyższe pobyt planujemy tylko na jeden dzień.
Rozczarowań ciąg dalszy? Niekoniecznie…
Wieczorem, w czasie spaceru po Nyaungshwe bez trudu znajduję przewodnika (w zasadzie to on mnie znajduje), który za cenę znacznie niższą od oferowanej w hotelu oferuje całodzienny pobyt na jeziorze. Dowiaduję się, że w programie standardowo: wypłynięcie po śniadaniu, ok. 9″, w programie tzw. małe, lub duże koło, różniące się ilością odwiedzanych świątyń, restauracji, manufaktur srebra, tekstyliów. Na koniec bjutifulsanset. Okej mister?
Eeee, yyyy……. Okej….. (bez entuzjazmu, wszak odpada prowizja za dowiezienie dewizowego turysty w kilka kluczowych miejsc…)
Ani się oglądamy, a stajemy się gośćmi w jego domu. Domownicy przejęci, my także… Sympatycznym konwersacjom przy herbacie nie ma końca… :
– tu mieszkacie i pracujecie?
– jessjess
– to wasze dzieci?
– jassjess
– jakie mają imiona?
(…)
– a w łeb chcesz? ;)
Ponowny kontakt z Birmą „zza hipermarketu”…
Tego dnia pozwalamy sobie na jeszcze jedną „nie-turystyczną” ekstrawagancję. Na środku jeziora ładujemy się do wody i długo z niej nie wychodzimy. Dołącza do nas botdrajwer.
– wskakujesz?
– jessjess…
Po kąpieli po raz pierwszy -i ostatni- mam na sobie longyi. Zdjęć za nic w świecie nie zamieszczę :)
Kończy się nasz dzień nad Inle. Na horyzoncie pyrkoczące łodzie z turystami, którzy zaliczyli swoje małe/duże koło, teraz schowani pod parasolami chroniącymi przed promieniami słońca i bryzą, mkną do swoich hoteli… Nieopisane uczucie…
W bonusie mamy jeszcze słodziakowy zachód słońca.
Sansetowi rybacy także dopisują ;)
Zdjęcia przepiękne, ale rybacy w tradycyjnych strojach pozujący do zdjęć to chyba najbardziej turystyczny element calego Inle, tym jednak nie pogardziłeś?
Z „prawdziwymi” rybakami na Inle jest tak: jeśli łowią koszem, to ubrani w dresy, jesli ubrani w tradycyjne stroje to wyciągają sieci, albo łowią harpunami, zatem jeśli chcieć zrobić charakterystyczną pocztówkę znad Inle, to trzeba udać się nieopodal kanału prowadzącego do Nyaungshwe. Tam jest wszystko „tak jak być powinno ” ;D Cóż, bije się w pierś, nie mogłem się oprzeć temu widokowi.
Co do samych zdjęć, zdaje się, że 4 w powyższych zostały zrobione pozującym rybakom (nie trudno domyslic się które :) Pozostała część z dala do głównych turystycznych traktów.
Wszystko jest OK. Pozujący, nie pozujący, jakie to ma znaczenie. Może być i w studio zrobione a i tak zdjęcie będzie do du..y jeżeli ktoś nie potrafi oddać klimatu. Za dużo chyba zastanawiania się czy aby na pewno ten rybak to „prawdziwy” czy „sztuczny”. Dobre foty i tyle, nie ma co analizować tematu turystyczny-nie turystyczny bo wyjdzie zaraz na to, że już do Birmy nikt nie pojedzie. Zostanie wtedy tylko jazda na Curiosity po Marsie.
Przyznaję, poleciałem w paru miejscach z uwagami nt. turystycznej Birmy, stąd słuszna riposta Paczek w Podróży :)
Riposta poszła, a swoją drogą głupcem byłby ten, kto by taką okazję fotograficzną przegapił :)
Rewelacyjne ujęcia… zazdroszczę :)