6. Wsi spokojna…

Kalaw – miejsce uznawane za mekkę trekkingu w Birmie. Jednocześnie nasz pierwszy kontakt z prowincją.
Samo miasteczko bardzo klimatyczne. Na wzgórzu klasztor, przy głównej ulicy sklepiki, hinduskie i nepalskie knajpy z pysznym żarełkiem, kilka rodzinnych „Guide center”… Niestety, jak się okazuje zamkniętych. Właściciele w terenie. Nie udaje nam się także znaleźć polecanego przez Bartka przewodnika Koethego.
Po wielu próbach znajdujemy hindusa, który pośredniczy w załatwianiu formalności związanych z wyprawą przez góry Shan.
Jak się okazuje, ma na jutro wolne miejsca na dwudniowy trek. Ustalamy szczegóły. Wymarsz następnego dnia zaraz po śniadaniu.
Nasza przewodniczka to 28- letnia Birnejka. Niesamowity kontrast: u nas trekkingowe obuwie, odzież, goretexy-sreksy, ona w japonkach i pasiastych skarpetkach, z kondychą i zwinnością o jakiej możemy pomarzyć…
Przyznaję się bez bicia, dawnom tak w dupę nie dostał. Upał sięgający 40 stopni, szybkie tempo, do tego na plecach prawie 15 kg fotograficznej graciarni, sprawiają, że kilka razy ciemnieje mi w oczach :)
Sam trek… no cóż, muszę to powiedzieć: jedna z niewielu rzeczy, które mnie w Birmie rozczarowują. Spodziewam się spektakularnych widoków, fotograficznej rzezi na miarę Toskanii, obserwuję natomiast monotonny, spalony słońcem krajobraz z suchymi badylami na pierwszym planie. Efekt jest taki, że przez cały ten czas tylko kilka razy podnoszę wizjer do oka (ten za to jest w pełnej symbiozie z czerwonym pyłem drogi, po której idziemy).
Dzisiaj wiem, że najprawdopodobniej można było zrobić inną trasę, zdecydować się na trzy (miast dwóch) dni treku… Cóż, Polak mądry po szkodzie. Trasa trekingowa niekoniecznie fotograficzna, z całą pewnością sprawdzająca możliwości naszych organizmów.
Późnym popołudniem docieramy do klasztoru – miejsca naszego odpoczynku i noclegu. Zarówno wieczór, jak i kolejny poranek we wsi mają zrekompemsować rozczarowanie jałowym krajobrazem Shan. I tak się dzieje.
Kilka godzin snucia się po wsi, obserwowanie tętniącego wewnątrz niej życia sprawiają, że na gębie długo utrzymuje mi się banan. Jedne z najwspanialszych rzeczy jakie mogę przeżyć w Birmie.
Monaster, w którym mamy nocować także nie zozczarowuje. Spanie na podłodze, łaźnie z bambusową polewaczką, miast budzika- poranne modły młodych mnichów… – taki Myanmar sobie wymarzyłem :)

Pan Eugeniusz z kolegami :)

Comment

Your email is never published or shared. Required fields are marked *