Wyprawa Bornholm | dziennik pokładowy

16 czerwca 2012r. Bornholm, Nexo.

Około godziny 9” wpływamy do portu. Rejs z Polski trwa 14 godzin. Mamy dobry wiatr i prędkość w granicach 5-7 węzłów. Obywa się bez nieprzyjemnych przygód… No, może poza dwoma drobnymi incydentami.
Jeszcze przed wyjściem na pełne morze na wysokości mostu w Dziwnowie zagadani zbaczamy nieco z kursu przecierając sterem o dno. Wejście na mieliznę jest na tyle delikatne, że nie wzbudza naszego niepokoju; zwiększa natomiast należytą czujność ;)
Około 4” nad ranem, jakieś 18 mil od Nexo okazuje się, że wysiadły nam akumulatory, a co za tym idzie, wyłączyła się elektronika. Powodem okazuje się nieumyślnie uruchomiony wentylator silnika, który wysysa nam całą energię (tylko dosłownie :) Tutaj także nie ma powodu do niepokoju; mamy kompas, dobrą pogodę i świetne nastroje :) Zresztą zasilanie generowane z małej wiatrowej prądnicy odzyskujemy niedługo później. 
Około godziny 7” majaczy nam zamglone wybrzeże Bornholmu. Dojechalim!

Po załatwieniu portowych formalności opracowujemy plan dnia: ponieważ z Jackiem całą noc nie zmrużyliśmy oka (nie żebyśmy byli twardzi. Zwyczajnie baliśmy się wchodzic pod pokład by nie zarzygać kambuza :) – tak więc mamy zaliczyć drzemkę i ok. 13” ruszyć na połów dorsza. Jak postanawiamy, tak się dzieje.  Wkrótce ponownie mijamy główki portu w Nexo. 
Pogoda niestety nie dopisuje. Coraz mocniej pada, a i ryby jakby się deszczu wystraszyły. Połów porażający: jedno (najprawdopodobniej ślepe) maleństwo na haku Marka. Osptrykalismy i sfilmowaliśmy je konkretnie, „w razie gdyby to miała być ostatnia złowiona przez nas ryba”. Słowa te mamy wypowiedzieć w złym momencie…
Z uwagi na częste postoje przez cały czas płyniemy na silniku. Znajdujemy się jakieś pół mili od brzegu. Przy sterze stoi Jacek. 
W pewnym momencie słyszymy głośne trachnięcie, a chwilę później wyznanie Jacka: „coś ster nie działa”. Na wychylonej maksymalnie płetwie pięknie kręcimy się w kółeczko…
Jurek schodzi pod pokład dostając się do komory, w której znajduje się przekładnia steru. Wychodzi po chwili oznajmiając, że zerwała się śruba mocująca mechanizm przekładni steru. Potrzebuje godziny by to naprawić. Odetchnęliśmy… 
Jurek zbiera potrzebne narzędzia i zabiera się do pracy. Dryfujemy. 
Po mniej więcej pół godzinie jacht odzyskuje sterowność na tyle byśmy mogli uruchomić silnik i oddallić się od wystających z wody skał. Jurek ponownie schodzi pod pokład.  Sukces jest już tylko kwestią czasu.
Po kolejnych piętnastu minutach naszym oczom ukazuje się Jurek z wyrazem twarzy, którego zapewne długo nie zapomnę. Do końca życia będą mi także dźwięczeć jego słowa: „panowie, jest gorzej niż źle. Straciliśmy ster i nabieramy wody. Mamy 20 minut”.

W komorze silnika widzimy wodę….

Jak myślicie, o czym w takiej chwili myśli operator kamery, o czym fotograf? Nie nie – uprzedzę Wasze skąd inąd słuszne myślenie- bynajmniej nie o tym by robić dramatyczny materiał w 3D. 20 minut to stanowczo za mało, nawet dla wymiataczy ;) Od osób, którym opowiadałem ta historię usłyszałem: „pewnie życie mignęło Ci przed oczami”. Także nie! Otóż razem z Jackiem (jak później konsultowaliśmy) budowaliśmy w głowach projekty mini-tratewek, na których pływałyby nasze kamery / aparaty. Ja wymysliłem sobie jednostkę ze styropianowej skrzynki na ryby, on –bardziej zaawansowaną konstrukcję- z powiązanych pneumatycznych odbijaczy :)  Kuźwa, jacy ludzie są popaprani! Już widzę ten krajobraz po bitwie – ciała topielców i te dwie niezniszczalne tratewki ze sprzętem :)

Dobra, dramat na morzu trwa. Marek bierze do ręki radio i na 16-tym międzynarodowym kanale bezpieczeństwa wzywa pomocy. Mayday, mayday, mayday… podaje współrzędne, nazwę jachtu, zwięźle opisuje nasza sytuację. Nic, cisza. Jeszcze raz… Cisza. Tratewki dla sprzętu przybierają w myślach ostateczna formę… Dzwonimy do Tomka – zaznajomionego Polaka z Borhholmu. Prosimy o pomoc- łódź, ponton, cokolwiek. Czekamy na odzew.
W tym momencie widzimy jacht pod duńską banderą. Jest jakieś 200 metrów od nas. próbujemy przywołać ich radiem. Dupa taka sama jak z mejdejem. Jeszcze raz. To samo… Wołamy ich machając dramatycznie grabiami, oni owszem- widza nas. Odmachują w przyjaznym geście. My, że nie o to chodzi, że bardziej o takie kaman kaman. Odmachują, jeden z nich się rozbiera i dalejże uskuteczniać kąpiel na waleta. Kuźwa, zły sen…
Gwiżdżemy, krzyczymy, że sie nie przyłączymy i że potrzebujemy pomocy raczej. Widzą chyba, że cos jest nie tak. Walet niezadowolony gramoli się na jacht. Odpalają silnik, płyną w nasza stronę. Jes!
W tym momencie Jurek rzuca: „spójrzcie pod pokład”. Spoglądamy. W miejscu gdzie niedawno parzyliśmy herbatę jest po kostki wody. Najcenniejsze bagaże lądują na pokładzie, byle wyżej…
W tym momencie Jurkowi udaje się uruchomić pompę. Poziom wody przestaje się podnosić, w ruch idą także miski i wszelkiego rodzaju DIY odwadniarki. Duńczycy na jachcię (najprawdopodobniej na zdrowej bombie) łapią o co nam chodzi i zobowiązują się odholować nasz jacht do Nexo. Dwa oddalone od siebie o 20 metrów, połączone cumą jachty – dwa światy. U nas dramat trwa, u nich brakuje gitary na pokładzie. Alkohol, kobiety i śpiew :) Faster faster! Dzwoni Tomek. Przedstawiamy mu aktualna sytuację, prosimy o pomoc w wyciągnięciu jachtu na brzeg. Oddzwania informując, że będziemy mieć przygotowaną platformę, która wyciągnie nas na suchy dok.
Jakieś 40 minut zajmuje nam holowanie do Nexo, kolejne pół godziny manewry by precyzyjnie ustawić jacht na platformie. Przestajemy wybierać wodę, wyłączamy pompę. Idziemy w górę. Jesteśmy bezpieczni…

Ot i cała historia. Nie jest być może taka straszna biorąc pod uwagę odległość od brzegu, zasięg telefonii komórkowej, bliskość wesołego duńskiego jachtu. Straszne były natomiast myśli, które pojawiły się potem. Co by było gdyby Opatrznosć nie zadziałała? Gdyby uszkodzony na mieliźnie w Dziwnowie ster poszedł już w nocy w połowie drogi na Bornholm a wyczerpane akumulatory uniemożliwiły wezwanie pomocy? Pół godziny, czterdzieści minut w lodowatej wodzie. Potem kilka ślubów do przejęcia :) Jacek zatytułował to: „Oszukac przeznaczenie VII” :)

Ewryfing fajn co sie dobrze kończy. A żeglarstwem chyba się zaraziłem (muszę tylko opracowac projekt takiej małej tratewki na sprzęt :)

Comment

Your email is never published or shared. Required fields are marked *